Po zwiedzaniu Myry, pojechalismy do Demre na "lunch". Nie lubię tego słowa, bo nie ma odpowiednika polskiego.
Fot.1. Ruiny z IV w. n.e. leżące nad rzeczką wpadającą do morza Śródziemnego.
Fot.2. C.d. ruin.
Fot.3. Nabrzeże portowe, na którym stoją stateczki spacerowe, używne latem do przewozu turystów.
Fot.4. Brzeg morza i brzeg rzeki. Z boku kaczki, takie jak nasze, polskie:)))
Fot.5. Widoczek.
Fot.6. W porcie.
Fot.7. Zimą statki spacerowe "odpoczywają" na nabrzeżu. W tym czasie są reperowane i konserwowane.
Fot.8. I kolejny widok, tym razem z czegoś w rodzaju mostku zwodzonego nad rzeczką.
We wszystkich miejscach piasek jest ciemny, raz szary, innym razem brunatny. Nigdzie nie jest tak jasny, jak nad Bałtykiem. Wszędzie, gdzie przebywają ludzie , jest mnóstwo śmieci. Tamtejsze domy wydają się stać na śmietniku, pełno odpadów, staroci, zużytych opakowań, zbędnych już rzeczy. Tworzywa sztuczne, drewno, metal, szmaty. Do wyboru, do koloru. Przykry widok, zwłaszcza, że domy są zadbane, często ładnie i ciekawie zdobione.
Ponieważ Turcja jest górzysta, miejscowości mieszkalne , jak i pola uprawne, są wciśnięte w doliny ,które są wykorzystane do granic możliwości. Miejscowości często rozciągnięte wzdłuż morza, na kilka czy kilkanascie kilometrów a nie są wielkości Warszawy. Widoki z okien autokaru, piękne i niezapomniane. Pomarańcze i cytryny rosną wzdłuż ulic miast, jak u nas kasztany czy lipy. Turcja, to "zagłębie" pomidorowe i nie tylko, z racji klimatu rośnie tam mnóstwo warzyw. Są smaczne i jadane w dużych ilościach. Pomidory, na szczęście, są jeszcze "przedwojenne", nie "unijne" pancerne. C.d.n.