Pojawiła się jakiś czas temu i zamiast zaniknąć zatacza coraz szersze kręgi.
Moda na zdrobnienia. W komunie były "bułeczki", "cukiereczki", "jabłuszka", "chlebek" i inne śmiesznostki. Teraz przyszła pora na imiona. Dorosłe kobiety i dojrzali mężczyźni, występujący przed kamerami czy mikrofonami, nagle zaczynają na naszych oczach przeistaczać się w dzieci. Już nie Katarzyna a Kasia, nie Małgorzata a Małgosia, nie Tomasz a Tomek i.t.d.
Dla mnie ta sytuacja staje się śmieszna i żenująca. Słuchając tych bzdur zastanawiam się, jak daleko można się posunąć w absurdach. Rozumiem chęć przybliżenie TV widzowi, tylko dlaczego w ten sposób?
Zastanawiam się też , jaka jest ludzka wytrzymałość i kiedy coś "trzaśnie" w panu Krzysiu, czy w pani Zosi. Może wszyscy powinni zacząć od tematów na jakie prowadzone są te rozmowy? Czy nas, widzów i słuchaczy, musi zatapiać fala bylejakości tematycznej?
Pan Arek, czy pani Joasia to w końcu dorosłe osoby i nie uwierzę, że mama w domu jeszcze ich karmi, jak małe dzieci.
Zacznijmy rozmawiać na poważne tematy, to sama forma audycji wymusi na prowadzących powagę i usunie niepotrzebne i śmieszne zdrobnienia imion.
Może przesadzam i się czepiam, ale taka zdrobniała forma mnie denerwuje. Nie pozostaje mi po takiej audycji nic , poza świadomością zrobienia z jej uczestników zwykłych pajaców.
Pa:)