Znaleźliśmy ich zatoczkę, wiał wietrzyk, a perkozów ani, ani.
Nareszcie! Są! Kłopot z perkozami polegał na tym, że ciągle nurkowały. Nie było czasu na ustawienie ostrości. Czasem coś mi się udało, ale to na chwilkę. Co ja aparat do oka i reguluję ostrość, to mi znikają. Jak zrobić im zdjęcie , jeśli nie mogę wyregulować ostrości?
Wyszły mi te zdjęcia niezbyt dobrze. Niestety, innych nie mam.
Jedne lepsze, inne gorsze. Gdybym tam była dłużej... gdybym znalazła odpowiednie miejsce na brzegu i siedziała w trzcinach.... gdybym....
No, jest samiec. Ręce od aparatu mi opadały, bo ciężki.
Blisko, ale ostrość...?
Maluszek:) Miałam nawet perkoza z dzieckiem na grzbiecie....
Para z młodym. Od razu powiem, że były tak daleko ode mnie... i znikały. Młode , jak wynikało z moich obserwacji, były dwa. Jeden spory, a drugi malutki.
Poza wszystkim trzymały się od nas z daleka. Robienie im zdjęć było na prawdę trudne.
Nie wiem, czy maluszek nie siedzi dorosłemu na grzbiecie?
Były sfotografowane razem, dziobami do siebie. Ale odległość zbyt duża. Moja do nich i ich do siebie.
Musiałam poobcinać zdjęcie.
Tu ojciec nastroszył swoje pióra na głowie. Jak pisałam, maluszki były dwa, różniące się wielkością.
Wieczór.
Pa:)