Oczywiście mam na myśli potrawę a nie czynność.
Dokładnych proporcji nie podam, bo to przepis od dawna w rodzinie . Ale wiem jak się je robi.
Tak na oko , to 1/2 kg mięsa wołowego.
1 cebula zeszklona
sół, pieprz w ziarenkach i kostka bulionu (kiedyś były to sześcianiki "Winiar", ciekawe co dodawali zanim powstały ), nie rosołowa.
Mięso pokroić na niezbyt grube plastry. Bitki można robić prawie z każdego mięsa.
Potłuc to mięso dokładnie tłuczkiem , obtoczyć w mące , usmażyć na ciemnozłoty kolor. Przekładać, te już usmażone bitki, do garnka i zalać zimną wodą. Dodać cebulę i przyprawy, czyli pieprz w ziarenkach, liski bobkowe (zwane Laurowymi), sól. Można zebrać na widelec przypaloną mąkę, ale nie tłuszcz.Ale najlepiej żanej starzyzny! Potrawa traci smak. Niektórzy członkowie mojej rodziny dziwili się, że im te bitki nie wychodzą jak powinny, wiem dlaczego-dodawali tłuszcz ze smażenia bitek, a tego się nie powinno robić.
No i dusić to genialne danie do miękkości.
Niewiele mięs nadaje się na taki eksperyment, są za suche. Najlepiej wypada wołowina.Niestety.
Taka pra-nie wiem ile razy- babka , przekazała ten przepis mojej mamie, a mama mnie.Już widzę, te tabuny protestujących!
W każdej rodzinie jest taki przepis, wszystkie są podobne.
Witaj:)Coś dzieje się z Bloggerem bo nic nie wchodzi.U Ewy i Stanisława też.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń:)))Witaj Ewciu:)Rozpieszczasz mnie:)
OdpowiedzUsuńBitki lubię wyjątkowo. Wołowina jest dla nas najlepszym białkiem zwierzęcym.Jednakże bitki jakie znam podaje się z sosem.Po mocnym przesmażeniu mięsa do ciemnego koloru,dodaniu uduszonej do półpłynnej postaci cebulki - na tej bazie odrobina mąki i wody aby uzyskać ciemny,aromatyczny sos.Tez są dobre:)
Co do starych ciotek i babć miałem na myśli nasze kochane starowinki,które te pyszności przekazywały z pokolenia na pokolenie.
Chylę czoła przed Tobą za to,że kultywujesz te rodzinne tradycje kulinarne.O tyle będziemy zdrowsi nie jedząc tego szmelcu jaki serwuje się w pseudo-restauracjach a wybierając produkty mamy wpływ na ich jakość.
Wielkie dzięki za ten przepis ale mogę go wypróbować dopiero za dwa dni.Przed urlopem jestem w stanie -mam wrażenie - półpłynnym :)).Jeszcze rano jakoś funkcjonuję,potem jakiś przebłysk popołudniowy a wieczorem to już Matrix.
Życie ratuje mi zielona herbata z guaraną lub... setka mocnej wódki:)Ale już niedługo wyjazd.,,Niebo błękitne nade mną a plaże Bałtyku przede mną",że polecę ulubionym tekściarzem :)))
Pozdrawiam i miłego dnia:)
Witaj Ewciu:)))-po raz nie wiem który próbuję i może teraz....???
OdpowiedzUsuńPiszę i pisze a tu na Berdyczów:(((((
OdpowiedzUsuńPiszę i piszę a tu na Berdyczów :(((
OdpowiedzUsuńMoże teraz się uda???
OdpowiedzUsuńCześć! Tak, wiem, był kłopot ale ,mam nadzieję, został już zlikwidowany. Czy znalazłeś przepis na biszkopt? Jest w komentarzach do przedostatniego wpisu(chyba).
OdpowiedzUsuńPa.
I jeszcze Adasiu! W tym zamieszaniu nie napisałam o dolaniu wody. Jest obecnie wersja poprawiona i, mam nadzieję, właściwa.
OdpowiedzUsuńDobijam się i dobijam a tu nic.....
OdpowiedzUsuńNo,nareszcie :)))Biszkopta znalazłem :)
OdpowiedzUsuń